Najnowsze komentarze
Ok, mam świadomość, że minęły eony...
P.S jak uda się komuś ustalić co m...
Witam, Ja mam też GSR-a ma aktua...
zastanawia mnie po co tak często w...
Witam. Ja taże jestem posiadaczem ...
Więcej komentarzy
Moje miejsca
<brak wpisów>
Moje linki
<brak wpisów>

08.05.2010 00:35

Stało się.

Była środa, 5 maj, kiedy moja żona zdecydowała, żeby ją odwieźć do szpitala. Termin mieliśmy wyznaczony na 27 kwietnia, ale dzidzia nie pchała się na świat i dość swobodnie podchodziła do wskazań lekarzy. Ma to po ojcu - bez dwóch zdań:-) No ale nic, zdjąłem moto-ciuchy, ubrałem w to miejsce cywilne, zapakowałem żonę do samochodu i ogniem. Ogniem pokonałem pierwszy kilometr, a potem...korek. Od dwóch miesięcy nie doświadczyłem nic takiego. Ze stoickim jeszcze spokojem zadzwoniłem do biura i oświadczyłem, że nie mam szans się wyrobić. Poszło gładko. 20km i półtorej godziny później zameldowałem się na ul. Infalnckiej, odstawiłem żonę, buziak na drogę i dzida do roboty. W pracy, jak to w pracy: w obliczu audytu i zbliżających się dwóch kolejnych (w tym z KNF) zacząłem podejrzewać, że robi mi się drugi wrzód żołądka, a pierwszy szykuje się do perforacji. Standard u korpo-ludków.


Po robocie do szpitala. Stan bez zmian. Dzidzia nadal nie kwapi się na ten świat, no ale nic, 9 dni po terminie to nie dramat. Wróciłem do domu. Browarek. Zimny. Nie pamiętam kiedy ostatnio taki piłem, bo cały czas byłem w gotowości, by zaliczyć jakiś przyspieszony kurs do szpitala. Smakował... lepiej niż mleczko w tubce:-) Szybki, głupi, odmóżdżający film i kima. Usnąłem jak dziecko. Budzik po raz pierwszy odezwał się o 6.18. Nigdy nie ustawiam na pełne godziny, bo to...nudne. Wolę się budzić o niepełnych. Uruchomiłem drzemkę. 10 minut. Druga drzemka, a za raz potem trzecia. Tuż przed czwartym atakiem budzika telefon: 

- Haaaloo....

- Kochanie, o 2.00 odeszły mi wody. Przenoszą mnie na porodówkę. Przyjedziesz?

- Yyyy... no nie pie...ol. Jak to? Wody? Odeszły? Za chwilę będę!!!


Szybki rzut okiem za okno i okazało się, że ta chwila się przeciągnie: leje jak z cebra. Dobra. Nic. Szybkie płatki na mleku, pakowanie potrzebnych rzeczy i przypalenie opon na osiedlu. W tym momencie wszyscy sąsiedzi na pewno gorąco mnie pozdrawiali:-) Dojechałem do celu 2 godziny później. Ania czuła się w miarę ok mimo bolesnych skurczy. Kazała mi się nie dotykać, gdy ją boli, ani nic nie mówić. Ludzie, co ja przeżywałem! „Podaj mi wodę, podaj mi kremik, podaj mi coś tam...” Cały czas. To była moja chwila prawdy. Byłem poniekąd sprawcą całego tego zamieszania, więc musiałem stanąć na wysokości zadania. 11.15 - znieczulenie zewnątrz-oponowe. Cokolwiek to znaczy. Jest ok. 16.00 - znieczulenie przestało działać i oświadczono nam, że już więcej nie dostaniemy. Za duże rozwarcie. Dwie godziny drogi przez mękę i ok. 18.20 zabrali żonę na salę porodową. Chwilę później przemiła siostra położna zaprosiła mnie do tej samej sali. 


Panowie, szczerze: badałem ten temat. Jedni odradzali inni zachęcali. Generalnie ci, co nie byli odradzali, a ci, co byli zachęcali. Poszedłem. To była chwila. Jedno, drugie i trzecie parcie. Łzy zaczęły mi napływać do oczy, gdy Ania krzyczała i syczała z bólu. Jeszcze dwa parcia i na świat przyszła Ona. Najwspanialsza istota, jaką widziałem. Położna szybciutko położyła dzidzię na brzuszku żony i w tym momencie nie dałem rady: płakałem jak dziecko. Sam nie wiem co było tego przyczyną, ale nie mogłem przestać. Chwilę później byłem razem z córeczką na ważeniu, mierzeniu i innych dziwnych rzeczach. Płakałem. Siostry wyprosiły mnie do sali, gdzie wcześniej leżała żona i kazały czekać. Około 20 minut później siostra przyniosła mi zawiniątko i dała mi na ręce. To był pierwszy raz, gdy trzymałem w ręku dziecko. Wielkie, niebieskie oczy patrzyły prosto na mnie w totalnym zaufaniu. Oniemiałem. Teraz byłem prawdziwym tatą! I...znowu płakałem:-)


Wygoniono mnie ze szpitala, choć w międzyczasie zdążyłem obwieścić światu tę radosną nowinę. Pojechałem do rodziców, szybki posiłek i dzida do domu. Jeden gin&tonic. Drugi. Kima. Byłem wykończony. Rano postanowiłem pojechać do pracy, gdzie okazało się, że panuje totalny chaos. Były gratulacje, pytania o wódeczkę, ochy i achy nad zdjęciami w telefonie. Osiem godzin później znowu bylem w szpitalu, gdzie czekała na mnie MOJA rodzina. Moja tzw. podstawowa komórka społeczna. Znowu szybko mnie wygoniono. Szybki postój na stacji, gdzie przemiła pani nie umiała obsłużyć termianala Paypass. No nic. Dom. Pusty. Wziąłem w garść podnośnik i smar i do garażu. Dopieściłem napęd mojego sprzęta. A w domu... upajałem się każdym zdjęciem mojej córeczki i zacząłem szukać w necie moto-śpioszków i pocket-bike’ów. W końcu byłem moto-tatą:-)

Komentarze : 8
2011-01-24 20:58:33 Kariot

Super wpis! Jak tylko nauczy się chodzić, trzeba sprawić coś na dwóch kołach :D
Pozdrawiam

2010-05-13 18:25:29 motocyklistka

Sama się popłakałam. Ninja, jak widać, wcale nie musi być twardy. ;D

2010-05-10 11:14:42 Toksyczny

Super się czytało, banan na ustach od początku do końca.
Teraz zdrowia dla dziewczyn życze i uważaj na drogach. Lewa

2010-05-10 09:42:29 Danil

super tekst.Pozdrawiam i przyczepności kolego !

2010-05-09 15:12:50 Sejwel

gratulacje! :)

2010-05-08 10:58:00 cyfra p-ń

świetne teksty.... moje gratulacje....do zobaczenia na trasie:)

2010-05-08 06:50:40 juh

Moje gratulacje chłopak !

2010-05-08 01:44:21 motocyklista.toruń

grr, ciary mnie przechodzą jak to czytam, oczywiście jak najbardziej pozytywnie. Uwielbiam takich ludzi, zakręconych na maksa.
Pozdro i jak najbardziej nie odstawiaj moto, wręcz przeciwnie zacznij już szukać sprzęta dla córeczki ; )
szerokości, przyczepności, i większego poczucia bezpieczeństwa na drodze !
hej

  • Dodaj komentarz